Skąd się wzięła u pana pasja do żeglarstwa? Rodzice ją zaszczepili, czy pojawiła się na przykład po przeczytaniu jakiejś książki?
Mój dziadek zabierał mnie na pływanie kajakiem po Odrze. Oczywiście, jak to na kajaku, musieliśmy wiosłować, a obok pływały żaglówki. Żeglarze na burcie nie musieli nic robić, łódki same pływały. To mnie tak zdopingowało, że poszedłem do klubu żeglarskiego, żeby też „nic nie robić”. Początkowo nie chcieli mnie przyjąć, bo byłem za młody, miałem wtedy 14 lat, ale kiedy poszedłem tam jesienią, okazało się, że już po sezonie i trzeba dużo pracować przy łódkach. Wtedy mnie wzięli, bo każda para rąk była potrzebna do pracy. I tak właśnie, nie chcąc pracować, trafiłem do klubu, żeby pracować przy jachtach. Jak już się zadomowiłem, to zostałem.