Nigdy nie lubiłem gotować, a w szczególności na jachtach, gdzie kuchnia podskakuje na fali, w ciasnym pomieszczeniu śmierdzi i słona woda kapie na głowę z pokładu. Szybko zorientowałem się, że jedyną osobą na pokładzie, która nie musi gotować, jest zgodnie z polską tradycją KAPITAN.
Dla tych oto przyziemnych pobudek zostałem kapitanem w dość młodym wieku. I jak na ironię losu mój pierwszy wielki rejs dookoła Ameryki Południowej odbyłem na jachcie „Śmiały” w charakterze kucharza, bo tylko tak mogłem zabrać się na wyprawę. Ta niezwykła pozycja kuka, który jest równocześnie kompetentnym kapitanem pozwoliła poczynić szereg ciekawych obserwacji i o tym jest książka „Kapitan kuk”.
Wielki rejs załogowy trwający 15 miesięcy przyniósł wiele cennych ale i bolesnych doświadczeń. Czy istotnie kapitan jest potrzebny skoro dysponuje świetną i zgraną załogą, a ta daje sobie radę w każdych warunkach? Jaka jest najmniejsza ilość załogi, żeby ograniczyć konflikty ludzkie, tarcia i animozje? Tego rodzaju pytania stały u podstaw decyzji o następnym wielkim rejsie – tym razem samotnie!Nigdy nie lubiłem gotować, a w szczególności na jachtach, gdzie kuchnia podskakuje na fali, w ciasnym pomieszczeniu śmierdzi i słona woda kapie na głowę z pokładu. Szybko zorientowałem się, że jedyną osobą na pokładzie, która nie musi gotować, jest zgodnie z polską tradycją KAPITAN.
Dla tych oto przyziemnych pobudek zostałem kapitanem
kapitan – kukjachtowym w dość młodym wieku. I jak na ironię losu mój pierwszy wielki rejs dookoła Ameryki Południowej odbyłem na jachcie „Śmiały” w charakterze kucharza, bo tylko tak mogłem zabrać się na wyprawę. Ta niezwykła pozycja kuka, który jest równocześnie kompetentnym kapitanem pozwoliła poczynić szereg ciekawych obserwacji i o tym jest książka „Kapitan kuk”.
Wielki rejs załogowy trwający 15 miesięcy przyniósł wiele cennych ale i bolesnych doświadczeń. Czy istotnie kapitan jest potrzebny skoro dysponuje świetną i zgraną załogą, a ta daje sobie radę w każdych warunkach? Jaka jest najmniejsza ilość załogi, żeby ograniczyć konflikty ludzkie, tarcia i animozje? Tego rodzaju pytania stały u podstaw decyzji o następnym wielkim rejsie – tym razem samotnie!Nigdy nie lubiłem gotować, a w szczególności na jachtach, gdzie kuchnia podskakuje na fali, w ciasnym pomieszczeniu śmierdzi i słona woda kapie na głowę z pokładu. Szybko zorientowałem się, że jedyną osobą na pokładzie, która nie musi gotować, jest zgodnie z polską tradycją KAPITAN.
Dla tych oto przyziemnych pobudek zostałem kapitanem
kapitan – kukjachtowym w dość młodym wieku. I jak na ironię losu mój pierwszy wielki rejs dookoła Ameryki Południowej odbyłem na jachcie „Śmiały” w charakterze kucharza, bo tylko tak mogłem zabrać się na wyprawę. Ta niezwykła pozycja kuka, który jest równocześnie kompetentnym kapitanem pozwoliła poczynić szereg ciekawych obserwacji i o tym jest książka „Kapitan kuk”.
Wielki rejs załogowy trwający 15 miesięcy przyniósł wiele cennych ale i bolesnych doświadczeń. Czy istotnie kapitan jest potrzebny skoro dysponuje świetną i zgraną załogą, a ta daje sobie radę w każdych warunkach? Jaka jest najmniejsza ilość załogi, żeby ograniczyć konflikty ludzkie, tarcia i animozje? Tego rodzaju pytania stały u podstaw decyzji o następnym wielkim rejsie – tym razem samotnie!
Recenzja Tawerny Skipperów
Być może to określenie nieco na wyrost, jednak według mnie ta książka miała i ma szansę wejść na stałe do kanonu „klasyki żeglarskiej”. Gdy pierwszy raz się przed laty ukazała, była jedną z nielicznych reportażowych pozycji opisujących wyprawę polskiego jachtu z Europy przez Atlantyk, Horn, Kanał Panamski z powrotem do Polski. Trzeba od razu zaznaczyć, że ten rejs odbył się w czasach siermiężnego, szarego i odseparowanego od świata PRL-u, czyli był czymś wówczas niezwykłym.
Biorąc pod uwagę ten historyczny kontekst nie ma się co dziwić, że człowiek obdarzony patentem kapitana porzuca ambicje dowódcze, tłamsi swe ego i wykorzystując pojawiającą się szansę obejmuje najmniej pożądaną, trudną i niewdzięczną funkcję kuka po to, by móc w załodze się znaleźć. Ta, wydawać by się mogło, straceńcza decyzja zaowocowała niespodziewanie ciekawą książką. To opowieść snuta z pozycji, można tak określić, outsidera, bowiem kimże jest kuk skazany przez swe obowiązki na przebywanie w ciasnym kambuzie, pełniący również rolę stewarda usługującego załodze. Sam autor wspomina, że nigdy nie jadał z resztą jachtowej obsady, czekał by spełnić jej ostatnie życzenie, by je jak najszybciej spełnić. Dopiero później siadał samotnie do posiłku. To oczywiście nie znaczy, że nie uczestniczył w żeglarskich obowiązkach, ale jego pozycja znakomicie ułatwiała celną obserwację życia i pracy załogi oraz relacji między jej poszczególnymi członkami. Obserwatorem jest Baranowski doskonałym, chętnie wypatrującym sytuacji czy to konfliktowych, czy też po prostu humorystycznych, a że pióro ma celne i sprawne, to jego relację świetnie się czyta.
Ponoć dla reportażysty największą trudnością jest stworzenie relacji z rejsu przebiegającego ściśle według planu, gdzie nie ma miejsca na niespodziewane wydarzenia, prognozy pogody się sprawdzają, a skipper prowadzi jacht przewidując z wyprzedzeniem każde niebezpieczeństwo. Dla kogoś, kto chce o tym pisać w sposób atrakcyjny to prawdziwa „mission impossibile”. Krzysztof Baranowski z taką trudnością się nie musiał potykać.
MZ
Recenzja ISKIER, pierwszego Wydawcy
Świeżo upieczony kapitan Krzysztof Baranowski chciałby popłynąć do Ameryki Południowej na wyprawę badawczą żaglowym jachtem „Śmiały”, ale nie ma dla niego miejsca. Nie przydają się też kwalifikacje inżyniera, bo już wyprawa ma swojego inżyniera. Baranowski może zamustrować na rejs próbny, gdzie jest tolerowany ponieważ jako dziennikarz reprezentuje poważną gazetę. Ale nie mija pierwszy dzień rejsu próbnego, gdy nagle otwiera się niezwykła szansa – kandydat na kucharza już po pierwszym posiłku rezygnuje ,bo nie jest w stanie zaakceptować wymagającego kapitana. Baranowski zgłasza swoją kandydaturę na miejsce kucharza i po tygodniowym sprawdzianie zostaje zaakceptowany.
Tak zaczyna się relacja z pierwszej polskiej wyprawy oceanicznej pod dowództwem kapitana Bolesława Kowalskiego. Kapitan Baranowski w roli kuka ma niezwykłe pole obserwacji – jako kapitan jest w stanie ocenić strategię dowódcy, a równocześnie jest blisko całej załogi, którą musi wykarmić. W rezultacie powstaje ciekawa opowieść o trudnościach długiego rejsu wyłamująca się ze sztampy dotychczasowych „książek porejsowych”. Wydawnictwo Iskry, 1968, 1973
Recenzja Jerzego Wadowskiego w „Morzu” (03/1969) W 1967 r. w tej samej serii wydano relację Jerzego Knabego : „Śmiałym” dookoła kontynentu”, prócz tego – również już po zakończeniu wyprawy – ogłoszono wiele wywiadów, wspomnień, a także fragmentów dzienników. Biorąc więc do ręki wydaną w serii Dookoła Świata książkę Krzysztofa Baranowskiego można było spodziewać się, że zawiera ona powtórzenie lub rozwinięcie znanych już dobrze skrótowych relacji, że jedynie pomoże uporządkować zrodzony podczas lektur, nieco chaotyczny obraz podróży „Śmiałego”. Tymczasem już pierwsze strony tej książki zapowiadają coś zupełnie odmiennego od dotychczasowych opisów nie tylko rejsów „Śmiałego”, ale żeglarskich podróży wogóle. Z rozdziału na rozdział, a tym samym z miesiąca na miesiąc, obserwujemy jak coraz bardziej angażuje się w toczący się na jachcie spór postaw, nie zaniedbując jednak swych obowiązków. W tej małej społeczności formują się także i wśród „załogi” sympatyzujące ze sobą, bądź gdzieś w głębi serca niechętne sobie grupki. Te sprawy, choć już dyskretniej pokazane, również stanowią o oryginalności książki. Wyjaśnijmy, aby nie było nieporozumień. Załogi „Śmiałego” nie stanowili ludzie kłótliwi. To tylko po raz pierwszy w polskiej marynistyce pokazana została największa trudność długotrwałego żeglowania – utrzymywanie stosunków między poszczególnym członkami załogi, na tyle poprawnych, aby sytuacja konfliktowa nie uniemożliwiła prowadzenia żeglugi. Że może do tego dojść – mieliśmy okazję w przeszłości stwierdzić. Przecież zdarzyło się nawet, że po rozpoczęciu jednej z polskich wypraw oceanicznych jacht zabrany został jako ładunek okrętowy już z Casablanki, zaś skłócona załoga wróciła do kraju koleją. Wyprawa „Śmiałego” skończyła się szczęśliwie i przyniosła powodzenie. Czy osiągnęłaby ten sam rezultat z innym kapitanem? Na pewno, tak. Czy jednak z każdym kapitanem? Na pewno, nie. I ostatnie pytanie: gdyby kto inny był kapitanem „Śmiałego”, czy na jachcie nie dochodziłoby do konfliktów? Na pewno by nie zdołano ich uniknąć. Jerzy Wadowski |