Zbiór reportaży opisujących przygotowania i samotny rejs Krzysztofa Baranowskiego dookoła świata drukowanych w „Trybunie Ludu”. Ukazał się natychmiast po zakończeniu rejsu i stanowi niepoprawioną wersję artykułów pisanych na gorąco i drukowanych przez gazetę. Była to pierwsza relacja z rejsu, książka rozeszła się w nakładzie 90.000 egzemplarzy.
Wydawnictwo Książka i Wiedza, 1973, 1974
A oto recencja Jerzego Wadowskiego w „Morzu” (1973)
Bryzgi oceanów
Książka nosi podtytuł: Reportaże drukowane w „Trybunie Ludu”. Prawda to niewątpliwa, a mimo tego – myląca. „Polonezem” dookoła świata” to istotnie zbiór pisanych w trakcie rejsu korespondencji, publikowanych sukcesywnie w macierzystym dzienniku autora, a jednak nie sposób uznać je za produkt dziennikarskiej rutyny w codziennym piśmie. Zbyt wiele w nich osobistych, nieraz bardzo intymnych wynurzeń, zbyt wiele – wyrażanych prostym słowem i zdaniem spostrzeżeń i wniosków dotyczących ludzkich cech, zazwyczaj ukrytych pod powierzchnią świadomości.
Trudno jest określić formę literacką, jaką posłużył się Krzysztof Baranowski dla utrwalenia swych doświadczeń i wrażeń. Nie jest ona jednaka we wszystkich utworach. Lecz bez względu na to jakby poszczególny z nich nazywać – reportażem, relacją esejem, monologiem czy pamiętnikarskim zapisem – łączy je niezwyczajna jedność. Mimo braku ciągłości narracji – jedność czasu; mimo odmienności opisywanych wydarzeń – jedność akcji; mimo że ta ostatnia dzieje się w ciągle zmiennej pozycji geograficznej – jedność miejsca.
Czas to kres podróży. Akcja, to walka. Miejsce, to kadłub jachtu – mikroplaneta, zygzakowato przemieszczająca się wokół Ziemi po przestrzeniach wszechoceanu. Ale oprócz tego wszystkiego jest tu jeszcze jedność… zbiorowej postaci, której Baranowski jest tylko jednym z uosobień. I tu doszlismy do sprawy dla tej książki najważniejszej. Jest ona zbiorem współczesnych szkiców literackich o odwiecznym żeglarzu, u którego instynkt życia jest utożsamiany z instynktem żeglugi.
Instynkt ten rozwija się i wyostrza pod wpływem strachu. „Spocony od wewnątrz” (znakomite określenie!). Kapitan „Poloneza” walczy o zdolność statku do żeglugi czy też jak kto woli: o życie. I to zarówno wtedy, gdy powodowany instynktem wypada na pokład, by dostrzec przed dziobem statku ciemną masę ostatecznej przeszkody, jak i wówczas, gdy siedząc przy sterze wyczuwa jej fizyczną obecność przez tuman gęstej mgły, a także wtedy, gdy przez wiele godzin nieprzerwane naprawia uszkodzony osprzęt. Po wywrotkach w Ryczących Cztwerdziestkach minęły dni morderczej pracy – która znaczyła nic innego jak walkę o życie – nim stwierdził: „Dopiero teraz odzyskałem nadzieję, że dopłynę kiedyś do Hobart”.
Strach odwiecznego żeglarza płynie z jego fachowości, z uświadamiania sobie możliwych następstw awarii,ze znajomości morza i jego mocy. to również fachowość – przemożnie kształtująca psychikę odwiecznego żeglarza – kieruje jego działanie, utwierdza w uporze, w wytrwałości, w logicznym rozumowaniu. Strach i odwaga idące w parze, to paradoks tylko pozorny.
Niemal każda z pisanych na pokładzie „Poloneza” korespondencji nie ma w zbiorze sobie podobnej. I niemal każda może by odczytywana odmiennie – inaczej przez człowieka morza, inaczej przez niedzielnego jachtsmena, inaczej przez tych, „którzy żeglarstwo znają jako pozycję w toto-lotku, a morze jako plażę w Międzyzdrojach” Tej ostatniej grupie chciał pokazać „obraz malowany bielą chmur i granatem morza, mahoniem drewna i srebrem stali”. Na szczęście pokazał – wszystkim – również i inny obraz, malowany miażdżącą potęgą i podstępnym mamieniem, zaciekłym uporem i żeglarską sprawnością. A jest to malowidło dla wszystkich – choć odmiennie – zrozumiałe i przyswajalne.
Książka nie stanowi kompozycyjnej całości. Zdawał sobie z tego sprawę autor i próbował zespolić poszczególne szkice w odrębnych częściach, jak: „Przygotowania do rejsu”, „Morze Północne”, „Atlantyk – trasa północna”, „Atlantyk – kierunek południowy” i tak dalej. Dało to w efekcie rezultat dodatni, jednak nie zdołalo zastąpić konsekwentnej konstrukcji literackiej. Na taką – miejmy nadzieję – przyjdzie poczekać do ukazania się zapowiedzianych na rok 1974 książek „Rozkołysany świat” („Iskry”) i „Polonezem” w Regatach Samotnych przez Atlantyk” (Wyd.Morskie).
Wnioskując z poprzednich książek Baranowskiego („Hobo” – 1965 i „Kapitan kuk” – 1968), a wznawianych obecnie przez „Iskry”, jak i niniejszej, zyskaliśmy w jego osobie utalentowanego pisarza, który wyrosnąć może wysoko ponad przeciętność. Oby tylko nie dał się zmusić do „produkcyjnego” pospiechu! Pokaże to nieodległa już przyszłość. A na razie cieszmy się pierwszą książkową edycją opowieści z wielkiego rejsu, które wspólnie – skutkiem swej „korespondencyjnej” przypadkowości – nie spełniają wprawdzie wymogu choćby poprawności konstrukcji, niemniej pojedyńczo – w znacznej części – są znakomitymi literackimi miniaturami: bryzgami spod świetnego pióra. I to bryzgami arcypotężnych oceanów.
Jerzy Wadowski „Morze” 1973