Krzysztof Baranowski: niepewność jest częścią żeglugi
Artykuł z HBRP Nr 166-167 (grudzień 2016 – styczeń 2017)
Jest żeglarzem i kapitanem jachtowym, dokumentalistą i pisarzem. Od roku 2009 prowadzi fundację Szkoła pod Żaglami, funkcjonującą dzięki wolontariatowi młodzieży niosącej pomoc innym. Dwukrotnie opłynął samotnie kulę ziemską, zmagając się z nieprzyjazną naturą, sprzętem i własnymi słabościami.
Rozmawia Lidia Zakrzewska.
W jakim stopniu wybór właściwego postępowania w trudnych warunkach pogodowych jest efektem wyszkolenia i rutyny, w jakim intuicji, a w jakim trzymania się procedur?
Wyszkolenie jest potrzebne na pewno, intuicja pomaga, ale procedury są nieodzowne. Rutyna pomaga łatwiej podjąć decyzję w standardowych warunkach, lecz gdy sytuacja będzie nietypowa, rutyna może zablokować właściwe postępowanie. Dlatego najlepiej przygotowywać sobie w głowie plany działania na wypadek różnych scenariuszy, łącznie z tym najgorszym. Kiedy nadejdzie właściwy moment, zadziała szybkie skojarzenie z sytuacją, którą rozpatrywaliśmy w wyobraźni.
Czy doświadczenia zdobyte na żaglowcach przydają się na lądzie, w biznesie, jakim jest prowadzenie Szkoły pod Żaglami?
Nie tylko w biznesie. Pomagają choćby prowadzić samochód, dostrzegać odbiegające od normy zdarzenia i szybko, sensownie na nie reagować.
Tworzy pan sprawne zespoły z młodych ludzi, którzy nie znali się wcześniej i nie mają doświadczenia na morzu. Gdzie tkwi sekret sukcesu rejsów szkolnych?
To jest wielkie wyzwanie i podejmuję duży wysiłek na początku każdego rejsu, aby uświadomić moim współpracownikom, jak wiele od nich zależy. Wspólnie wykonujemy potrzebne manewry – najpierw na sucho, na cumach, potem przy wyjściu z portu. W tych przygotowaniach każda pora doby jest dobra. Jestem znany z tego, że urządzam alarmy w środku nocy, nie bacząc na to, czy podoba się to się moim oficerom, czy nie. Równocześnie pokazuję ludziom, jak bardzo mi na tym zależy, i to zaangażowanie udziela się zespołowi.
Czego, poza typowymi umiejętnościami związanymi z pracą na żaglowcach, uczy pan młodych adeptów sztuki żeglarskiej?
W Szkole pod Żaglami uczymy nie tylko żeglarstwa. To jest zwykła szkoła, która realizuje program na poziomie III klasy gimnazjum. Poświęcamy na to 5–6 godzin dziennie każdego przedpołudnia. Ale przez resztę doby każdy uczeń (w systemie zmiennych wacht) prowadzi żaglowiec – obsługuje liny, pomaga w nawigacji, obserwuje ruch na morzu, jest do dyspozycji oficera. Nie wymaga to specjalnych umiejętności żeglarskich, ale obsługując żagle na wysokości sporego, kołyszącego się wieżowca, młodzież nabywa odwagi jak na wojnie. Uczy się samodyscypliny, pracy w zespole, traktuje z szacunkiem siły natury, bo od nich zależy przeżycie na żaglowcu. Jest też zmuszona do utrzymywania porządku, bo w takiej ciasnocie inaczej się nie da funkcjonować. Przede wszystkim jednak nabiera innej optyki oglądania świata, gdzie własny kraj okazuje się nie gorszy od innych, a może i ciekawszy, gdzie okazuje się, że swoje marzenia można realizować, a trudne cele są osiągalne. W ten sposób nabiera wiary we własne siły i później jest w stanie realizować najśmielsze pomysły.
Strach czy obawy są emocjami, które towarzyszą nam w życiu zawodowym i prywatnym niemal codziennie. Czy zdarzyło się panu, aby takie emocje utrudniały podejmowanie decyzji albo wręcz blokowały zdolność ich podjęcia?