Droga do gwiazd

Szanowny Panie Kapitanie

Mam 13- letniego syna, który zgłosił się do projektu. Jest początkującym żeglarzem i synem marynarza – więc powinien być z morzem za pan brat. Niestety, takie czasy nastały że polscy marynarze do pracy latają samolotami. Kacper, Gdańszczanin z urodzenia, raz jeden stał na pokładzie statku – gdy miał dwa lata. Nie pamięta tego…Szanowny Panie Kapitanie

Mam 13- letniego syna, który zgłosił się do projektu. Jest początkującym żeglarzem i synem marynarza – więc powinien być z morzem za pan brat. Niestety, takie czasy nastały że polscy marynarze do pracy latają samolotami. Kacper, Gdańszczanin z urodzenia, raz jeden stał na pokładzie statku – gdy miał dwa lata. Nie pamięta tego…

Teraz marzy o morzu… 🙂 To bardzo ważne: mieć marzenia. On je ma, a co jeszcze ważniejsze – uczy się, że aby mieć szansę ich spełnienia, musi na to zapracować – musi coś dać z siebie, coś poświęcić. A to dla niego dość nowe doświadczenie :-))))
potem
W zgłoszeniu była rubryka na wpisanie uprawianych sportów. Tu syn miał problem – co to znaczy: uprawianych? Czy to te, gdzie startuję w zawodach czy pytają po prostu o to, to co umiem? Bo dla niego sport to całe życie – jest uczniem klasy sportowej ze specjalnością hokej na lodzie ale i doskonale pływa i jeździ na nartach. Sport w szkole i w każdej wolnej chwili. Oczywiście w wakacje też.

A tu nagle pan w Caritasie mówi – skoro dobrze jeździsz na nartach, to bardzo się przydasz w ferie, bo będziemy chodzić z naszymi dzieciakami na górkę. Kacper osłupiał – przecież w ferie musi jechać w góry, na prawdziwe jeżdżenie – a nie na jakąś miejscową oślą łączkę!! Szczerze mówiąc nie był zachwycony…..ale odwołał wyjazd. Został.

Ale wie Pan co – to nie to jest ważne, że tak wybrał – no bo przecież najbardziej chodziło o to, aby się wykazać i mieć szansę popłynięcia. Dla mnie najważniejsze jest to, że znalazł w tym pomaganiu przyjemność :-)) Zaraz na drugi dzień poza tą pracą znalazł inną – która nie będzie potwierdzona w programie, więc nie chodziło o punkty czy inne dobre wrażenie. Po godzinach z Caritasem wsiada w pociąg i jedzie na inną górkę pomagać starszym kolegom – prawdziwym instruktorom – w pracy. Dlaczego? Nie płacą mu przecież, raczej ochrzanią – ale też uczą jak uczyć i pozwalają pod swoim okiem prowadzić lekcje z początkującymi. On cieszy się tym, że zdobywa umiejętności które na następny dzień procentują w pracy z Caritasem. Że potem dzieci, które uczy stawiania pierwszych kroków na nartach cieszą się na jego widok i opowiadają po lekcji ile się nauczyły. Opowiada z uśmiechem, że przychodzą i starsi, bo twierdzą, że on dobrze pokazuje i ma cierpliwość :-)). Że po trzech dniach na stoku usłyszał – co my byśmy bez ciebie zrobili, kto by ich wszystkich ubrał, podniósł, kiedy się wywrócą na wyciągu, przekonał, że nie trzeba się bać. Bez ciebie chyba by sie nie udało…Takie słowa to jak muzyka anielska :-))

Dla niego to coś nowego – w domu to on zawsze był malutki, najmłodsze dziecko w rodzinie w cieniu niezwykłego brata, który opływał oceany i obszedł pustynię i mądrej siostry, która potrafi i grać w piłkę i rozwiązać każde zadanie. I jak tu do nich doskoczyć…?

Teraz on jest tym „dużym rodzeństwem” dla narciarskich nowicjuszy. I ich rodzice czy opiekunowie mu ufają – jemu, 13- letniemu smarkaczowi. A on po przyjściu do domu odgrzebuje podręczniki z kursu narciarskiego, pilnuje, aby być na każdym wykładzie dla dorosłych instruktorów – bo jego podopiecznym nie może być gorzej jak z kimś naprawdę doświadczonym.

Od ludzi z Caritasu usłyszał – czekamy po feriach, jesteś potrzebny…… :-))

Chwalę się synem, nie? Pewnie że tak 🙂 Ale pomyślałam, że dla Pana to też może być miłe – dowiedzieć się, że idea, którą Pan wymyślił dała następny, fajny rezultat, bo kolejny nastolatek wstąpił na służbę „jasnej strony mocy” 🙂

Trochę oczywiście przesadzam z tym „wstępowaniem”- Kacper zawsze był uczynny i lubiany, a trenerzy nawet mówili – odpowiedzialny ( co mnie, jego matkę nieco zaskakiwało….) ale – jak to najmłodszy synek – trochę rozpuszczony :-)) W domu mówili o nim: „dziecko broszka” – że taki synek mamusi. A teraz sam sobie świetnie radzi, załatwia, dojeżdża co dzień pociągiem 50 km na drugi stok do instruktorów – i nie narzeka, nie dzwoni z jojczeniem jak się zmęczy, zmoczy, potłucze :-))

I to jest właśnie to, za co Panu dziękuję – że idea rejsu jednocześnie i budzi marzenia i wychowuje przekonując, że praca na rzecz innych to przyjemność. Dawanie wzbogaca dającego – dzieciaki pracując zyskają dużo, dużo więcej jak ewentualną przygodę życia.

Pomaganie buduje szczególny rodzaj pewności siebie – nie zadufanie, ale wewnętrzną siłę, wiarę w swoje możliwości.
Prawda?A akurat Kacprowi tej wiary zawsze nieco brakowało….

Jak miło patrzeć, kiedy on się zmienia w oczach. I jak opowiada o tej swojej „pracy”. Właściwie to klepie jak najęty…….czasami aż trudno wewnętrznie się nie śmiać :-))

Mam wrażenie, że w ciągu ostatniego tygodnia dojrzał bardziej niż przez cały poprzedni rok 🙂 Nagle gdzieś znikł mój mały synek a pojawił się – całkiem odpowiedzialny facet krytycznie patrzący na siebie, przewidujący, troskliwy, samodzielny 🙂

A to wszytko dlatego, że pewien kapitan pokazał dzieciakom gwiazdkę z nieba i powiedział – skaczcie. Da się jej dosięgnąć, tylko trzeba w siebie uwierzyć i znaleźć w sobie siłę…i mój syn uwierzył!
I wtedy okazało się, że już sama droga do gwiazd jest wspaniałą przygodą….. 🙂

No to jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie

Katarzyna ŚliwińskaSzanowny Panie Kapitanie

Mam 13- letniego syna, który zgłosił się do projektu. Jest początkującym żeglarzem i synem marynarza – więc powinien być z morzem za pan brat. Niestety, takie czasy nastały że polscy marynarze do pracy latają samolotami. Kacper, Gdańszczanin z urodzenia, raz jeden stał na pokładzie statku – gdy miał dwa lata. Nie pamięta tego…

Teraz marzy o morzu… 🙂 To bardzo ważne: mieć marzenia. On je ma, a co jeszcze ważniejsze – uczy się, że aby mieć szansę ich spełnienia, musi na to zapracować – musi coś dać z siebie, coś poświęcić. A to dla niego dość nowe doświadczenie :-))))
potem
W zgłoszeniu była rubryka na wpisanie uprawianych sportów. Tu syn miał problem – co to znaczy: uprawianych? Czy to te, gdzie startuję w zawodach czy pytają po prostu o to, to co umiem? Bo dla niego sport to całe życie – jest uczniem klasy sportowej ze specjalnością hokej na lodzie ale i doskonale pływa i jeździ na nartach. Sport w szkole i w każdej wolnej chwili. Oczywiście w wakacje też.

A tu nagle pan w Caritasie mówi – skoro dobrze jeździsz na nartach, to bardzo się przydasz w ferie, bo będziemy chodzić z naszymi dzieciakami na górkę. Kacper osłupiał – przecież w ferie musi jechać w góry, na prawdziwe jeżdżenie – a nie na jakąś miejscową oślą łączkę!! Szczerze mówiąc nie był zachwycony…..ale odwołał wyjazd. Został.

Ale wie Pan co – to nie to jest ważne, że tak wybrał – no bo przecież najbardziej chodziło o to, aby się wykazać i mieć szansę popłynięcia. Dla mnie najważniejsze jest to, że znalazł w tym pomaganiu przyjemność :-)) Zaraz na drugi dzień poza tą pracą znalazł inną – która nie będzie potwierdzona w programie, więc nie chodziło o punkty czy inne dobre wrażenie. Po godzinach z Caritasem wsiada w pociąg i jedzie na inną górkę pomagać starszym kolegom – prawdziwym instruktorom – w pracy. Dlaczego? Nie płacą mu przecież, raczej ochrzanią – ale też uczą jak uczyć i pozwalają pod swoim okiem prowadzić lekcje z początkującymi. On cieszy się tym, że zdobywa umiejętności które na następny dzień procentują w pracy z Caritasem. Że potem dzieci, które uczy stawiania pierwszych kroków na nartach cieszą się na jego widok i opowiadają po lekcji ile się nauczyły. Opowiada z uśmiechem, że przychodzą i starsi, bo twierdzą, że on dobrze pokazuje i ma cierpliwość :-)). Że po trzech dniach na stoku usłyszał – co my byśmy bez ciebie zrobili, kto by ich wszystkich ubrał, podniósł, kiedy się wywrócą na wyciągu, przekonał, że nie trzeba się bać. Bez ciebie chyba by sie nie udało…Takie słowa to jak muzyka anielska :-))

Dla niego to coś nowego – w domu to on zawsze był malutki, najmłodsze dziecko w rodzinie w cieniu niezwykłego brata, który opływał oceany i obszedł pustynię i mądrej siostry, która potrafi i grać w piłkę i rozwiązać każde zadanie. I jak tu do nich doskoczyć…?

Teraz on jest tym „dużym rodzeństwem” dla narciarskich nowicjuszy. I ich rodzice czy opiekunowie mu ufają – jemu, 13- letniemu smarkaczowi. A on po przyjściu do domu odgrzebuje podręczniki z kursu narciarskiego, pilnuje, aby być na każdym wykładzie dla dorosłych instruktorów – bo jego podopiecznym nie może być gorzej jak z kimś naprawdę doświadczonym.

Od ludzi z Caritasu usłyszał – czekamy po feriach, jesteś potrzebny…… :-))

Chwalę się synem, nie? Pewnie że tak 🙂 Ale pomyślałam, że dla Pana to też może być miłe – dowiedzieć się, że idea, którą Pan wymyślił dała następny, fajny rezultat, bo kolejny nastolatek wstąpił na służbę „jasnej strony mocy” 🙂

Trochę oczywiście przesadzam z tym „wstępowaniem”- Kacper zawsze był uczynny i lubiany, a trenerzy nawet mówili – odpowiedzialny ( co mnie, jego matkę nieco zaskakiwało….) ale – jak to najmłodszy synek – trochę rozpuszczony :-)) W domu mówili o nim: „dziecko broszka” – że taki synek mamusi. A teraz sam sobie świetnie radzi, załatwia, dojeżdża co dzień pociągiem 50 km na drugi stok do instruktorów – i nie narzeka, nie dzwoni z jojczeniem jak się zmęczy, zmoczy, potłucze :-))

I to jest właśnie to, za co Panu dziękuję – że idea rejsu jednocześnie i budzi marzenia i wychowuje przekonując, że praca na rzecz innych to przyjemność. Dawanie wzbogaca dającego – dzieciaki pracując zyskają dużo, dużo więcej jak ewentualną przygodę życia.

Pomaganie buduje szczególny rodzaj pewności siebie – nie zadufanie, ale wewnętrzną siłę, wiarę w swoje możliwości.
Prawda?A akurat Kacprowi tej wiary zawsze nieco brakowało….

Jak miło patrzeć, kiedy on się zmienia w oczach. I jak opowiada o tej swojej „pracy”. Właściwie to klepie jak najęty…….czasami aż trudno wewnętrznie się nie śmiać :-))

Mam wrażenie, że w ciągu ostatniego tygodnia dojrzał bardziej niż przez cały poprzedni rok 🙂 Nagle gdzieś znikł mój mały synek a pojawił się – całkiem odpowiedzialny facet krytycznie patrzący na siebie, przewidujący, troskliwy, samodzielny 🙂

A to wszytko dlatego, że pewien kapitan pokazał dzieciakom gwiazdkę z nieba i powiedział – skaczcie. Da się jej dosięgnąć, tylko trzeba w siebie uwierzyć i znaleźć w sobie siłę…i mój syn uwierzył!
I wtedy okazało się, że już sama droga do gwiazd jest wspaniałą przygodą….. 🙂

No to jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie

Katarzyna ŚliwińskaSzanowny Panie Kapitanie

Mam 13- letniego syna, który zgłosił się do projektu. Jest początkującym żeglarzem i synem marynarza – więc powinien być z morzem za pan brat. Niestety, takie czasy nastały że polscy marynarze do pracy latają samolotami. Kacper, Gdańszczanin z urodzenia, raz jeden stał na pokładzie statku – gdy miał dwa lata. Nie pamięta tego…

Teraz marzy o morzu… 🙂 To bardzo ważne: mieć marzenia. On je ma, a co jeszcze ważniejsze – uczy się, że aby mieć szansę ich spełnienia, musi na to zapracować – musi coś dać z siebie, coś poświęcić. A to dla niego dość nowe doświadczenie :-))))
potem
W zgłoszeniu była rubryka na wpisanie uprawianych sportów. Tu syn miał problem – co to znaczy: uprawianych? Czy to te, gdzie startuję w zawodach czy pytają po prostu o to, to co umiem? Bo dla niego sport to całe życie – jest uczniem klasy sportowej ze specjalnością hokej na lodzie ale i doskonale pływa i jeździ na nartach. Sport w szkole i w każdej wolnej chwili. Oczywiście w wakacje też.

A tu nagle pan w Caritasie mówi – skoro dobrze jeździsz na nartach, to bardzo się przydasz w ferie, bo będziemy chodzić z naszymi dzieciakami na górkę. Kacper osłupiał – przecież w ferie musi jechać w góry, na prawdziwe jeżdżenie – a nie na jakąś miejscową oślą łączkę!! Szczerze mówiąc nie był zachwycony…..ale odwołał wyjazd. Został.

Ale wie Pan co – to nie to jest ważne, że tak wybrał – no bo przecież najbardziej chodziło o to, aby się wykazać i mieć szansę popłynięcia. Dla mnie najważniejsze jest to, że znalazł w tym pomaganiu przyjemność :-)) Zaraz na drugi dzień poza tą pracą znalazł inną – która nie będzie potwierdzona w programie, więc nie chodziło o punkty czy inne dobre wrażenie. Po godzinach z Caritasem wsiada w pociąg i jedzie na inną górkę pomagać starszym kolegom – prawdziwym instruktorom – w pracy. Dlaczego? Nie płacą mu przecież, raczej ochrzanią – ale też uczą jak uczyć i pozwalają pod swoim okiem prowadzić lekcje z początkującymi. On cieszy się tym, że zdobywa umiejętności które na następny dzień procentują w pracy z Caritasem. Że potem dzieci, które uczy stawiania pierwszych kroków na nartach cieszą się na jego widok i opowiadają po lekcji ile się nauczyły. Opowiada z uśmiechem, że przychodzą i starsi, bo twierdzą, że on dobrze pokazuje i ma cierpliwość :-)). Że po trzech dniach na stoku usłyszał – co my byśmy bez ciebie zrobili, kto by ich wszystkich ubrał, podniósł, kiedy się wywrócą na wyciągu, przekonał, że nie trzeba się bać. Bez ciebie chyba by sie nie udało…Takie słowa to jak muzyka anielska :-))

Dla niego to coś nowego – w domu to on zawsze był malutki, najmłodsze dziecko w rodzinie w cieniu niezwykłego brata, który opływał oceany i obszedł pustynię i mądrej siostry, która potrafi i grać w piłkę i rozwiązać każde zadanie. I jak tu do nich doskoczyć…?

Teraz on jest tym „dużym rodzeństwem” dla narciarskich nowicjuszy. I ich rodzice czy opiekunowie mu ufają – jemu, 13- letniemu smarkaczowi. A on po przyjściu do domu odgrzebuje podręczniki z kursu narciarskiego, pilnuje, aby być na każdym wykładzie dla dorosłych instruktorów – bo jego podopiecznym nie może być gorzej jak z kimś naprawdę doświadczonym.

Od ludzi z Caritasu usłyszał – czekamy po feriach, jesteś potrzebny…… :-))

Chwalę się synem, nie? Pewnie że tak 🙂 Ale pomyślałam, że dla Pana to też może być miłe – dowiedzieć się, że idea, którą Pan wymyślił dała następny, fajny rezultat, bo kolejny nastolatek wstąpił na służbę „jasnej strony mocy” 🙂

Trochę oczywiście przesadzam z tym „wstępowaniem”- Kacper zawsze był uczynny i lubiany, a trenerzy nawet mówili – odpowiedzialny ( co mnie, jego matkę nieco zaskakiwało….) ale – jak to najmłodszy synek – trochę rozpuszczony :-)) W domu mówili o nim: „dziecko broszka” – że taki synek mamusi. A teraz sam sobie świetnie radzi, załatwia, dojeżdża co dzień pociągiem 50 km na drugi stok do instruktorów – i nie narzeka, nie dzwoni z jojczeniem jak się zmęczy, zmoczy, potłucze :-))

I to jest właśnie to, za co Panu dziękuję – że idea rejsu jednocześnie i budzi marzenia i wychowuje przekonując, że praca na rzecz innych to przyjemność. Dawanie wzbogaca dającego – dzieciaki pracując zyskają dużo, dużo więcej jak ewentualną przygodę życia.

Pomaganie buduje szczególny rodzaj pewności siebie – nie zadufanie, ale wewnętrzną siłę, wiarę w swoje możliwości.
Prawda?A akurat Kacprowi tej wiary zawsze nieco brakowało….

Jak miło patrzeć, kiedy on się zmienia w oczach. I jak opowiada o tej swojej „pracy”. Właściwie to klepie jak najęty…….czasami aż trudno wewnętrznie się nie śmiać :-))

Mam wrażenie, że w ciągu ostatniego tygodnia dojrzał bardziej niż przez cały poprzedni rok 🙂 Nagle gdzieś znikł mój mały synek a pojawił się – całkiem odpowiedzialny facet krytycznie patrzący na siebie, przewidujący, troskliwy, samodzielny 🙂

A to wszytko dlatego, że pewien kapitan pokazał dzieciakom gwiazdkę z nieba i powiedział – skaczcie. Da się jej dosięgnąć, tylko trzeba w siebie uwierzyć i znaleźć w sobie siłę…i mój syn uwierzył!
I wtedy okazało się, że już sama droga do gwiazd jest wspaniałą przygodą….. 🙂

No to jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie

Katarzyna Śliwińska

Teraz marzy o morzu… 🙂 To bardzo ważne: mieć marzenia. On je ma, a co jeszcze ważniejsze – uczy się, że aby mieć szansę ich spełnienia, musi na to zapracować – musi coś dać z siebie, coś poświęcić. A to dla niego dość nowe doświadczenie :-))))
potem
W zgłoszeniu była rubryka na wpisanie uprawianych sportów. Tu syn miał problem – co to znaczy: uprawianych? Czy to te, gdzie startuję w zawodach czy pytają po prostu o to, to co umiem? Bo dla niego sport to całe życie – jest uczniem klasy sportowej ze specjalnością hokej na lodzie ale i doskonale pływa i jeździ na nartach. Sport w szkole i w każdej wolnej chwili. Oczywiście w wakacje też.

A tu nagle pan w Caritasie mówi – skoro dobrze jeździsz na nartach, to bardzo się przydasz w ferie, bo będziemy chodzić z naszymi dzieciakami na górkę. Kacper osłupiał – przecież w ferie musi jechać w góry, na prawdziwe jeżdżenie – a nie na jakąś miejscową oślą łączkę!! Szczerze mówiąc nie był zachwycony…..ale odwołał wyjazd. Został.

Ale wie Pan co – to nie to jest ważne, że tak wybrał – no bo przecież najbardziej chodziło o to, aby się wykazać i mieć szansę popłynięcia. Dla mnie najważniejsze jest to, że znalazł w tym pomaganiu przyjemność :-)) Zaraz na drugi dzień poza tą pracą znalazł inną – która nie będzie potwierdzona w programie, więc nie chodziło o punkty czy inne dobre wrażenie. Po godzinach z Caritasem wsiada w pociąg i jedzie na inną górkę pomagać starszym kolegom – prawdziwym instruktorom – w pracy. Dlaczego? Nie płacą mu przecież, raczej ochrzanią – ale też uczą jak uczyć i pozwalają pod swoim okiem prowadzić lekcje z początkującymi. On cieszy się tym, że zdobywa umiejętności które na następny dzień procentują w pracy z Caritasem. Że potem dzieci, które uczy stawiania pierwszych kroków na nartach cieszą się na jego widok i opowiadają po lekcji ile się nauczyły. Opowiada z uśmiechem, że przychodzą i starsi, bo twierdzą, że on dobrze pokazuje i ma cierpliwość :-)). Że po trzech dniach na stoku usłyszał – co my byśmy bez ciebie zrobili, kto by ich wszystkich ubrał, podniósł, kiedy się wywrócą na wyciągu, przekonał, że nie trzeba się bać. Bez ciebie chyba by sie nie udało…Takie słowa to jak muzyka anielska :-))

Dla niego to coś nowego – w domu to on zawsze był malutki, najmłodsze dziecko w rodzinie w cieniu niezwykłego brata, który opływał oceany i obszedł pustynię i mądrej siostry, która potrafi i grać w piłkę i rozwiązać każde zadanie. I jak tu do nich doskoczyć…?

Teraz on jest tym „dużym rodzeństwem” dla narciarskich nowicjuszy. I ich rodzice czy opiekunowie mu ufają – jemu, 13- letniemu smarkaczowi. A on po przyjściu do domu odgrzebuje podręczniki z kursu narciarskiego, pilnuje, aby być na każdym wykładzie dla dorosłych instruktorów – bo jego podopiecznym nie może być gorzej jak z kimś naprawdę doświadczonym.

Od ludzi z Caritasu usłyszał – czekamy po feriach, jesteś potrzebny…… :-))

Chwalę się synem, nie? Pewnie że tak 🙂 Ale pomyślałam, że dla Pana to też może być miłe – dowiedzieć się, że idea, którą Pan wymyślił dała następny, fajny rezultat, bo kolejny nastolatek wstąpił na służbę „jasnej strony mocy” 🙂

Trochę oczywiście przesadzam z tym „wstępowaniem”- Kacper zawsze był uczynny i lubiany, a trenerzy nawet mówili – odpowiedzialny ( co mnie, jego matkę nieco zaskakiwało….) ale – jak to najmłodszy synek – trochę rozpuszczony :-)) W domu mówili o nim: „dziecko broszka” – że taki synek mamusi. A teraz sam sobie świetnie radzi, załatwia, dojeżdża co dzień pociągiem 50 km na drugi stok do instruktorów – i nie narzeka, nie dzwoni z jojczeniem jak się zmęczy, zmoczy, potłucze :-))

I to jest właśnie to, za co Panu dziękuję – że idea rejsu jednocześnie i budzi marzenia i wychowuje przekonując, że praca na rzecz innych to przyjemność. Dawanie wzbogaca dającego – dzieciaki pracując zyskają dużo, dużo więcej jak ewentualną przygodę życia.

Pomaganie buduje szczególny rodzaj pewności siebie – nie zadufanie, ale wewnętrzną siłę, wiarę w swoje możliwości.
Prawda?A akurat Kacprowi tej wiary zawsze nieco brakowało….

Jak miło patrzeć, kiedy on się zmienia w oczach. I jak opowiada o tej swojej „pracy”. Właściwie to klepie jak najęty…….czasami aż trudno wewnętrznie się nie śmiać :-))

Mam wrażenie, że w ciągu ostatniego tygodnia dojrzał bardziej niż przez cały poprzedni rok 🙂 Nagle gdzieś znikł mój mały synek a pojawił się – całkiem odpowiedzialny facet krytycznie patrzący na siebie, przewidujący, troskliwy, samodzielny 🙂

A to wszytko dlatego, że pewien kapitan pokazał dzieciakom gwiazdkę z nieba i powiedział – skaczcie. Da się jej dosięgnąć, tylko trzeba w siebie uwierzyć i znaleźć w sobie siłę…i mój syn uwierzył!
I wtedy okazało się, że już sama droga do gwiazd jest wspaniałą przygodą….. 🙂

No to jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie

Katarzyna Śliwińska

O autorze

Krzysztof Baranowski żegluje od 15 roku życia, ale zawodowo skończył Politechnikę Wrocławską z tytułem magistra inżyniera łączności (elektroniki), a po ukończeniu Studium Dziennikarskiego na Uniwersytecie Warszawskim wybrał ten drugi zawód.

Napisał 25 książek, zrealizował 50 filmów dokumentalnych, odbył dwa rejsy samotne dookoła świata. Zrealizował trzy projekty budowy jednostek żaglowych: „Poloneza” (14 m długości), „Pogorii” (47 m długości), „Fryderyka Chopina” (54 m długości). Pracuje nad budową kolejnego żaglowca dla młodzieży – „Polonii” (56 m długości).